czwartek, 25 czerwca 2015

Trójpodział kadru


Trójpodział to zdecydowanie najprostsza i najczęściej używana, żeby nie powiedzieć nadużywana, metoda komponowania kadru. Mówi się też, że jest uproszczeniem złotego podziału, z tym że w tym przypadku dzielimy go równo na 9 przystających do siebie prostokątów. Ale nie o te prostokąty się tu rozchodzi, a o linie podziału i punkty ich przecięcia. Trójpodział jest bardzo fotograficzny, bo łatwy do wyobrażenia. Dodatkowo spora część dostępnych dzisiaj aparatów cyfrowych ma możliwość wyświetlenia tej siatki w wizjerze, żeby dopomóc użytkownikowi, któremu nie chce się używać wyobraźni choćby w tak banalny sposób. 

Ale do konkretów, bo blog się zaraz wyczerpie. Czerwone kropki, które zaznaczyłem na przecięciu się szarych linii to tak zwane mocne punkty - mocne punkty trójpodziału, bo Ci którzy czytali wcześniejsze posty wiedzą, że mogą one dotyczyć innych, niekoniecznie opisanych tak naukowo kompozycji. Linie czasem też nazywane są mocnymi, ale często zupełnie w opisach pomijane.

Jak to działa? Weźmy na przykład taki oto kiczyk mojego autorstwa: 


Według reguły trójpodziału kadru powinniśmy umieszczać element, który chcemy w kompozycji podkreślić, w mocnym punkcie. Już na pierwszy rzut oka widać, że najmocniejszym elementem tego zdjęcia jest słońce. Jednak nie ze względu na to, że faktycznie jest umieszczone na przecięciu mocnych linii, ale dlatego, że jest obszarem największego kontrastu. Gdyby było lekko przesunięte w którąkolwiek ze stron, nadal ściągałoby uwagę. Osobiście powiedziałbym, że bardziej chodzi o wprowadzenie porządku w kadrze, pewnej - uwaga górnolotne słowo - harmonii. Wiem, że się powtarzam, ale zdecydowanie trzeba tu podkreślić, że kompozycję większości kadrów w fotografii rozpatrujemy z punktu widzenia scenerii zastanej, a nie zainscenizowanej. Dlatego to mocny element obrazu powinniśmy umieszczać w mocnym punkcie, a nie "to co chcemy podkreślić". Jeśli na fotografii będzie ściana zboża takie jak poniżej, to fakt tego że któryś z kłosów wypada w mocnym punkcie nie sprawia, że jest on bardziej widoczny, czy ważniejszy:


Jeśli natomiast użyjemy mocnego punktu trójpodziału do podkreślenia - jeszcze raz tylko dużymi literami - PODKREŚLENIA wagi danego elementu, powinniśmy pod warunkiem klarowności reszty kadru, uzyskać jego większą czytelność:


Może zwróciliście uwagę, że w powyższym zdjęciu kran wcale nie wypada idealnie w mocnym punkcie trójpodziału. Jest to związane z czymś, co można chyba nazwać równowagą w kompozycji. Widzicie pewnie, że prawy dolny mocny punkt wypada gdzieś między kranem a zlewem. I bardzo dobrze, bo tam właśnie wypada środek ciężkości dwóch najbardziej kontrastowych elementów kadru. O tym zagadnieniu będzie osobny wpis - obiecuję.

Należy chyba w tym momencie odpowiedzieć na jeszcze jedno ważne pytanie dotyczące mocnych punktów: z ilu na raz powinniśmy, możemy korzystać? Cóż, możemy nawet i z 50ciu, ale powinniśmy z jednego, maksymalnie dwóch. Logika drodzy czytelnicy! Logika! Jeśli chcemy podkreślić wagę jakiegoś elementu w kompozycji, to po co robić mu konkurencję? Osobiście zdarzyło mi się widzieć udane kompozycje wykorzystujące dwa mocne punkty, nigdy nie widziałem udanego wykorzystania trzech, o czterech nie wspomnę.

Trzeba by się zająć jeszcze mocnymi liniami. Sprawa została już właściwie omówiona we wpisie kompozycja od linijki, ale parę słów i tutaj można poświęcić. Linie w trójpodziale służą nam do sensownego umieszczania naturalnych linii istniejących w przestrzeni i dzielących nam kadr. Oto przykład z drzewem: 


A tutaj z horyzontem:


Oczywiście na żadnym z powyższych zdjęć linie nie są idealnie dostosowane do reguły trójpodziału. To dlatego, że to nie reguła, a podpowiedź i tak ją należy traktować.

miłej nocy

sobota, 20 czerwca 2015

Naturalne mocne punkty obrazu

Uffff ... na dziś skończyłem pracę. Nie zrozumcie mnie źle - bardzo ją lubię. Jednak przez ostatni tydzień praktycznie każdy dzień spędziłem przy Photoshopie, co akurat moim ulubionym fotograficznym zajęciem nie jest. Chętnie bym teraz wsiadł w auto i ruszył w towarzystwie mojego psa na poszukiwanie kojących landszaftów gminy Pobiedziska, trzasnął jedną rolkę Ilforda przedpotopowym Zenitem i po powrocie, tak dla samej przyjemności pracy w ciemni, to wszystko sobie wywołał i naświetlił na papierze równie przedpotopową Meoptą. Nie mogę tego jednak zrobić częściowo dlatego, że dziś po południu organizujemy z żoną małą imprezkę (wczoraj skończyłem 32 lata) a częściowo dlatego, że aktualnie mój mechanik wydłubuje resztki turbosprężarki z układu wydechowego mojego bolidu i poruszam się z tak zwanego buta. Postanowiłem więc wrzucić post, który obmyślałem w przerwach między użyciem łatki, stempelka i piórka.

Istnieje takie pojęcie w kompozycji jak kontrapunkt. Termin ten wywodzi się z dziedziny kompozycji muzycznej. Oznacza on tam, o ile dobrze to rozumiem, kompozycję mającą dwie linie melodyczne, które są sobie na wzajem przez muzyków przeciwstawiane. Jeśli ktoś zna się na tym i potrafi to lepiej wytłumaczyć, lub popełniłem tutaj jakiś straszny błąd, to proszę - napiszcie o tym w komentarzu. Przeszukując internety trudno jest znaleźć jakąkolwiek jednoznaczną definicję kontrapunktu w kompozycji obrazu. W źródłach drukowanych, jeśli mam być szczery, też jakoś na to nie trafiłem. Jedynie ostatnio na stronie Szeroki Kadr znalazłem parę słów na ten temat, które zdają się opisywać tylko jeden ze znanych mi aspektów problemu. (Tutaj link). Osobiście stronię od używania tego pojęcia, bo fakt tego, że jest ono tak nieokreślone sprawia, że staje się pojęciem sztucznym, używanym bardziej w celu zaimponowania odbiorcy, niż określenia konkretnego problemu. To taki mechanizm trochę jak z nadużywaniem słowa "ambiwalentny", co poza definicją słownikową oznacza też "lubię słuchać własnego głosu". Kontrapunktem w kompozycji obrazu może być rytm konkurujący z rytmem głównym, może nim być drugi mocny punkt wprowadzający równowagę do obrazu, może nim być element obrazu w kolorze przeciwstawnym w kompozycji dwubarwnej (dichromatycznej), ale może nim też być po prostu mocny punkt. I to właśnie tym ostatnim zagadnieniem chciałbym się dziś zająć. 

Generalnie mocny punkt obrazu to nic innego, jak jego obszar, który najmocniej skupia wzrok widza. Poniżej przykład.


I teraz po widowni przeszedł szum. Co to za herezja?! Mocny punkt w centrum kadru?! Przecież to element zasady trójpodziału, jak można pisać takie bzdury! Pozwólcie więc, że wytłumaczę. W fotografii kompozycja różni się od kompozycji innych dziedzin sztuki tym, że fotograf w większości przypadków ma do czynienia z już zainscenizowaną przestrzenią. Ten wcale nie odkrywczy fakt zmusza do myślenia o niej z punktu widzenia sceny zastanej. Wszelkie podziały kadru mogą być użyte w fotografii, ale najpierw musi na to pozwalać fotografowana przestrzeń. Dlaczego więc mocny punkt ma się zawsze znajdować na przecięciu mocnych linii trójpodziału? Przecież jak wynika z moich poprzednich postów, wzrok będzie skupiać chociażby element o mocnym kontraście, a nie zawsze musi on być tam, gdzie tego reguła chciała.

Są też kształty, formy, które zawsze, niezależnie od ich umiejscowienia będą ciągnęły do siebie wzrok widza. Jest to związane z mechanizmem funkcjonowania naszego mózgu. Najczęściej obserwowane kształty i formy, to te które najłatwiej będziemy rozpoznawać. Przyszła mi na myśl anegdota, którą opowiadał mi kolega grafik. Wracał on zmęczony z pracy do domu tramwajem. Warunki pogodowe chciały, że szyby pojazdu były zachlapane. Kolega więc, siedząc przy oknie wyobraził sobie, podobno tak odruchowo, stempelek z Photoshopa, którym w swojej głowie oczyścił brudną szybę. Mechanizm jest chyba podobny. Wracając do owych naturalnych mocnych punktów: czy zdarzyło Wam się kiedyś oglądać obraz abstrakcyjny i odnajdywać w nim znajome kształty? Tu gdzieś jest twarz, a tamta świetlista plama wygląda trochę jak fryzura mojej teściowej (z pozdrowieniami dla mojej teściowej oczywiście :) ) Są artyści, którzy ten mechanizm wręcz podkręcają, choćby wspominany na tym blogu już wcześniej profesor Włodzimierz Włoszkiewicz.

Parę przykładów: krzyże, okręgi, kontury postaci, dłonie, twarze, a w portrecie zdecydowanie oczy.

Tyle na dzisiaj. W następnym poście zajmiemy się wreszcie trójpodziałem.

pogodnego weekendu

wtorek, 16 czerwca 2015

Kompozycja od linijki

Dzisiaj wszystko trzeba klasyfikować i szufladkować. To się nazywa tak, a tamto tak. Jak mam młotek, to jestem młotkowym, jak patelnię to kucharzem, a jak aparat, no to wiadomo ... artystą! Dziś Panie i Panowie młotkowi, kucharze i artyści chciałem poświęcić parę słów znaczeniu linii w kompozycji. Mądrzy ludzie pewnie powiedzą, że to kompozycje liniowe, niech i tak więc będzie. Zacznijmy może od najprostszej funkcji jaką może pełnić linia, czyli od podziału kadru.


Powyższa linia dzieli nam kadr na dwie równe części. Wyobraźmy sobie, że tą linią jest horyzont. Dość powszechnym zagraniem u początkujących fotografów jest puszczenie go przez środek kadru. Powyżej dramatyczne chmury, poniżej mieniące się pole kukurydzy. Na co w takim kadrze autor zwraca naszą uwagę, trudno wywróżyć. Wzrok widza miota się między jedną a drugą częścią, nie wiedząc dokładnie "co autor miał na myśli". Dużo sensowniejsze będzie takie rozwiązanie w którym decydujemy się na którąś z części. Choćby w taki sposób:


Na tym diagramie autor zwraca naszą uwagę na pole kukurydzy, uznając jednocześnie, że dla samego zdjęcia jest ono ważniejsze niż dramatyczne niebo. Poniżej sytuacja zgoła odwrotna:

 
Na zdjęciu pojawiają się nam dodatkowo trzy sylwetki drzew. Zwracają one oczywiście uwagę widza, gdyż są najmocniejszym elementem kompozycji. Wykorzystują zarówno kontrast formy, jak i kontrast tonów, o których pisałem już w poprzednim wpisie. Oczywiście tymi prostymi zabiegami można się bawić. Jak na przykład tutaj:


Niby to autor, czyli ja, pozostawił więcej miejsca rosnącemu zbożu, a jednak ostrość ustawił na nieskończoność, pozostawiając pierwszy plan poza głębią. Zagranie to służyło podkreśleniu roli linii horyzontu i subtelnemu zwróceniu uwagi na dwa wcięcia w tej linii spowodowane kołami maszyny rolniczej.


Linia może też pełnić funkcję prowadnicy "zahaczającej" wzrok widza i prowadzącej go do konkretnego miejsca w kadrze. Wyobraźmy sobie drogę górską, która wije się serpentynami. Na jej końcu stoi domek, i to właśnie on będzie w takiej kompozycji najważniejszym elementem. 


Oczywiście wiele linii, najlepiej prostych spotęguje ten efekt. Taką sytuację możemy spotkać przy zdjęciach dróg i torów kolejowych. Naturalnie układające się kompozycje i "ciągnące" wzrok widza w dal linie. Poniżej przykład fotografii która wykorzystuje tą zasadę, choć torowiska tu nie uświadczycie:


Jeśli jednak przypatrzymy się mocniej, jest tu jeszcze jedno zagadnienie, o które warto poszerzyć ten wpis. Poza liniami, które tworzą cienie, pojawia się też ciemna pozioma linia nie tyle co horyzontu, ale miejsca gdzie zlewają się wszelkie cienie lasu. Ta linia tworzy swego rodzaju mur, który nie pozwala wzrokowi uciekać dalej, zatrzymuje go na swojej własnej wysokości. Moim zdaniem w przypadku tej konkretnej fotografii linia ta dobrze działa na kompozycję, nie pozwala bowiem uciekać wzrokowi poza kadr, zatrzymuje go w jego granicach, co w 90% przypadków jest rzeczą pożądaną. Nie trudno jednak wyobrazić sobie sytuację gdy taka linia działa negatywnie na kompozycję:


Kółko symbolizuje tutaj punkt, na który chcemy zwrócić uwagę. Linie jednak nie mogą doprowadzić do niego wzroku, gdyż blokuje je piąta linia ułożona do nich prostopadle. Sytuacja jest kiepska - taka kompozycja będzie raczej nieprzyjemna dla oka. Przykładu niestety nie znalazłem, a przydałby się.

Do następnego postu

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Oczywiście oczywiste rzeczy w kompozycji

Postanowiłem pisać, póki mam wenę, więc drugi post o kompozycji jest już dzisiaj. Lampka półwytrawnego czerwonego też na pewno nie zaszkodzi. Zacznijmy więc od rzeczy najbardziej podstawowych. Jak to z rzeczami podstawowymi bywa, większość z Was zapewne to czuje, pewnie nawet zwróciło na to uwagę, ale może nie koniecznie pokusiło się kiedyś o nazwanie, lub przeanalizowanie zagadnienia kontrastu w kompozycji. Jeśli wyobrazimy sobie kadr białej, gładkiej ściany, a na nim czarny trójkącik, nie ważne w którym miejscu, to nie trzeba być geniuszem żeby zauważyć, że to właśnie ten trójkącik najbardziej ściąga uwagę widza. Co się jednak stanie gdy do gry wprowadzimy więcej elementów? Spróbujmy omówić pięć poniższych przykładów.


Widzimy kadr, w którym umieściłem tylko jeden element. Tworzy on jedyny punkt który przyciąga wzrok. Dodatkowo ma on maksymalną możliwą do osiągnięcia różnicę między jasnościami a cieniami, czyli potocznie - kontrast. Musimy sobie uświadomić fakt, że kontrastem może być nie tylko różnica w tonach danego obszaru, może to być też kontrast barwny, a nawet kontrast kształtu. Naturalną rzeczą w kompozycji jest to, że to właśnie elementy kontrastowe najmocniej przyciągają wzrok widza. 


W powyższym przykładzie do gry wprowadziłem jeszcze cztery dodatkowe trójkąty, starając się je rozmieścić tak, żeby nie tworzyły uporządkowanej całości. Trudno jest w tym przykładzie wybrać ten najważniejszy, trudno jest też skupić wzrok. 


Ale gdy je uporządkujemy w linię, sprawa ma się już nieco inaczej. Nadal nie wiemy, o który autorowi chodziło, ale kadr jest już dużo spokojniejszy. Wzrok nie biega jak szalony szukając punktu zaczepienia. 


Gdy natomiast jeden z nich odwrócimy, natychmiast oko widza wie, na który należy zwrócić uwagę. W tym przypadku możemy mówić o kontraście kształtu. W tej kompozycji oglądanie obrazu rozpoczyna się od drugiego trójkąta od lewej. 


W ostatnim na dzisiaj przykładzie zastosowałem szare tło, mniej więcej w połowie drogi między czernią a bielą. Tym razem kontrast tonów w tej kompozycji sprawia, że pierwsze miejsce na które patrzymy to biały trójkąt. Prościzna! Warto jednak sobie tą prościznę uświadomić i przemyśleć, zanim w ogóle podejdziemy do świadomego kadrowania.


Powyżej prezentuję swoją bardzo starą fotografię będącą częścią serii, którą popełniłem, gdy miałem chyba z 16lat. Ludzik, na tej fotografii jest ledwie widoczny, zauważamy go dopiero po chwili, dlaczego? Otóż nasz wzrok najpierw biegnie w kierunku najbardziej kontrastowego miejsca sceny i dopiero po chwili zauważa wycięty z PCV kształt ludzika. Choć zrobiłem to wtedy nieświadomie, kompozycja ta jest pod tym względem dość ciekawa, choć skomplikowana. Zmusza bowiem oko widza do przemierzenia pewnej drogi, przejścia w kadrze z rozświetlonego miejsca do znajomego naszemu mózgowi kształtu postaci. Jednocześnie nie trudno wyobrazić sobie sytuację, gdy taki element kontrastowy, kompletnie odwraca uwagę widza od tego co jest najważniejsze na zdjęciu. A następnym razem pogadamy o liniach.

dobranoc :)

niedziela, 14 czerwca 2015

Kompozycja, czyli nauka ściśnięta ... do granic kadru

Niedawno na jednym z portali fotograficznych trafiłem na stwierdzenie, że kompozycja jest właściwie nauką ścisłą. W pierwszej chwili pomyślałem, że tak - jest w tym dużo prawdy. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że jej podstawowe zasady to przede wszystkim zbiór różnych podziałów kadru, które da się opisać matematycznie, to jak najbardziej jest to prawda. Tylko, że kompozycja na podziałach kadru się nie kończy. Opanowanie królującej obecnie zasady trójpodziału kadru, wcale nie gwarantuje, że zdjęcie będzie udane, a zastosowanie trudniejszej zasady złotego podziału nie sprawi, że powstanie dzieło sztuki. Mylące jest też to, że konkretne podziały są często nazywane "zasadami". Wydawać by się mogło więc, że ich zastosowanie to złoty środek na dobre zdjęcie. Aby uświadomić moim studentom, że wcale tak nie jest prezentuję im podczas zajęć tę fotografię:

Annie Leibovitz - Whoopie Goldberg

Powyższe zdjęcie nie tylko nie stosuje się do żadnej "zasady" kompozycji, ale zawiera elementy, które w kompozycji są wręcz niedopuszczalne. A jednak jestem pewien że 90% z Was widziało ją już wiele razy i na pewno zdaje sobie sprawę z tego, że to fotografia ikoniczna lub jak kto woli - klasyka. Uważam, że sama znajomość "zasad” kompozycji, to jakieś 10% sukcesu. Powiedziałbym wręcz i tak to też tłumaczę na moich zajęciach, że "zasady" owe należy traktować bardziej jak podpowiedzi niż jak receptę na dobrą fotografię. Chciałbym w tym miejscu postawić sprawę jasno - moim zdaniem kompozycja fotografii to najważniejszy jej element i to ona na prawdę decyduje o tym, czy zdjęcie jest dobre czy nie. Dysonans? Czyżbym jednym zdaniem zaprzeczył całemu poprzedzającemu wywodowi? Zwróćcie proszę uwagę na fakt, że dotąd pisałem o "zasadach" kompozycji, w tym o wspomnianych podziałach takich jak: złoty podział, trójpodział, podział diagonalny, kompozycje skośne, spirala Fibbonaciego. Kompozycja jednak wcale się na nich nie kończy. Kto posiadł o nich wiedzę i myśli że to już wszystko w tym temacie, grubo się myli. Najlepszym źródłem pisanym jakie znalazłem dotąd na temat kompozycji to książka Pawła Wójcika Kompozycja Obrazu Fotograficznego. Jest to stosunkowo niewielka, niespełna 100 stronicowa książeczka wydana jeszcze w 1990 roku. Oczywiście źródeł jest pełno, również w internecie znajdziecie sporo. Sam mam jeszcze inne, niż pisane źródła wiedzy. Swego czasu miałem okazję parokrotnie rozmawiać na tematy kompozycyjne z panem Rafałem Jasionowiczem - artystą fotografikiem, który jest ekspertem od tego zagadnienia. Jestem też na tyle bezczelny, że raz po raz w chwili wolnej przejdę się do sali, gdzie prowadzone są zajęcia z malarstwa, żeby posłuchać, jak moje koleżanki z pracy rozpatrują kompozycje obrazów malarskich. Dzięki tak różnym źródłom z których korzystam, a także faktem tego, że rocznie recenzuje setki fotografii moich studentów, wiem że dalsza, głębsza część zagadnień kompozycyjnych, nie tylko nie jest "nauką ścisłą", ale wręcz rzeczą w 100% indywidualną dla każdego jednego obrazu.

Czym jest więc ta kompozycja? Generalnie nie lubię definicji, ale specjalnie dla Was podejmę próbę zdefiniowania jej po swojemu: Kompozycja fotograficzna to świadomy rozkład elementów w granicach kadru, wykonany tak, aby prowadzić po nim wzrok widza w sposób jakiego chciał autor.

Niebezpieczna definicja, co? Zakłada bowiem, że każdy autor może powiedzieć: no ale przecież to jest dobra kompozycja, bo jest dokładnie taka jakiej chciałem. I zgadza się, inną kwestią do opisania w następnych postach jest to, czy to czego chciał autor, działa na widza tak, jak sobie tego życzył.

Bardziej prawdopodobne, że nie jesteśmy wyjątkowi

Ostatnimi czasy, w przypływie jesiennej melancholii, w mojej głowie urodziły się pomysły na prace, których temat zgłębiam już od dobrze paru...