piątek, 8 listopada 2019

O motywacjach słów parę

Wczoraj był dzień, na który od dawna czekałem. Nie, to nie były moje urodziny, o których nawiasem mówiąc z reguły nie pamiętam, nie było to też państwowe święto fotografii nieczystej, ani dzień przecen na pączki w pobliskiej cukierni. Wczoraj był dzień, w którym mogłem w końcu wykonać dawno zaplanowaną fotografię. Gdy minęła 22:00 ubrałem się ciepło, zgarnąłem aparat i wyruszyłem na poszukiwania ciemnego nieba. Z miejsca, w którym wykonywałem ostatnie zdjęcia nocne musiałem zrezygnować ze względu na gęstą mgłę. Po jakimś czasie, na końcu bocznej drogi, znalazłem kawałek nieba niezanieczyszczony sztucznym światłem. 

Wyłączyłem światła samochodu, rozstawiłem statyw i nagle zdałem sobie sprawę, że jestem kompletnie sam po środku niczego, oświetlony jedynie niewielką powierzchnią księżyca. Za mną rozciągało się pole wysuszonej kukurydzy, która dzięki lekkiemu wiatrowi wydawała z siebie dość niepokojące stęknięcia. Przede mną, za obniżeniem terenu, majaczył las, krzaki, a za nimi jak się domyślam były mokradła. Stękaniom kukurydzy raz po raz akompaniowały wrzaski ptaszydł. Gdzieś w oddali, pod lasem, przebiegł spory cień. Zrobiło się trochę jak u Stephena Kinga tuż przed atakiem plastikowej laleczki z piłą mechaniczną i wydłubanymi oczami. Pomyślałem, że stoję tu i mogę mieć lekkiego pietra dzięki przodkom z Afryki, którzy w podobnych sytuacjach zamiast iść z dzidą w krzaki w poszukiwaniu źródeł hałasu, wycofywali się na z góry upatrzone pozycje. Dzięki temu źródło hałasu ich nie zjadło, a geny zostały przekazane aż do mnie. Po zastanowieniu uznałem, że nie ma w okolicy źródeł hałasu, które mogłyby mnie zjeść. Zacząłem więc fotografować. Było sporo klatek z nocnym niebem i trochę malowania światłem. I gdy tak machałem latarką przed obiektywem usłyszałem "chrum". Obróciłem się i spostrzegłem, że owe "chrum" dobiega z okolic ciemnego, sporawego kształtu, którego jeszcze przed chwilą tam nie było. W dość gęstych ruchach zdjąłem aparat ze statywu i wsiadłem do auta. Poczekałem aż kształt się oddali, po czym w przypływie odwagi uznałem, że więcej zdjęć już nie potrzebuję, zabrałem statyw i udałem się w kierunku domu. 

Wszystko dlatego, że chciałem namalować latarką kreskę na tle nocnego nieba.

Tylko po co? 


Garry Winogrand podobno powiedział kiedyś, że fotografuje, żeby zobaczyć jak obiekt wygląda na zdjęciu. Ja fotografuję, żeby pozbyć się przemyśleń, ale też żeby zobaczyć, jak ich efekty wyglądają w formie wizualnej. Każda moja fotografia ma dla mnie konkretne znaczenie, bo jest efektem mojego bicia się z myślami, moich zachwytów, złości bądź stanów duchowych. Przez lata stała się ujściem na tyle mocnym, że moment decyzji o wykonaniu fotografii mogę porównać tylko z rodzajem kumulacji, wylania się czegoś z naczynia, katharsis. Spełnia dla mnie taką funkcję, jaką dla wielu spełnia religia, tyle że bez mentalnego zniewolenia.

Poza tym mamy małą premierę, bo cała praca, zatytułowana "4,9%" w formie dyptyku wygląda tak: 


miłego oglądania

Bardziej prawdopodobne, że nie jesteśmy wyjątkowi

Ostatnimi czasy, w przypływie jesiennej melancholii, w mojej głowie urodziły się pomysły na prace, których temat zgłębiam już od dobrze paru...