czwartek, 31 października 2019

Przekraczając granice medium

W minioną sobotę o godzinie 17:00 miałem przyjemność poprowadzić spotkanie ze studentami, których co prawda nigdy oficjalnie nie uczyłem, ale ze względu na to że kontynuują zapoczątkowaną za mojej "kadencji" tradycję Dni fotografii na Politechnice Poznańskiej, wręcz odruchowo określam "moimi". 

fot. Zdzisław Orłowski

Była to już V edycja i zostałem poproszony o poprowadzenie rozmowy bądź wykładu na dowolnie przeze mnie wybrany temat. Postanowiłem więc przygotować coś więcej niż zwykłe spotkanie autorskie i rozmowę o tym "co jaśnie autor czuł, gdy naciskał spust migawki." Trochę z tego powodu, że nie jestem fanem takiej formuły, a trochę stąd że jak już pewnie wiecie, nie lubię tłumaczyć moich prac i wolę jak tłumaczą je po swojemu inni.

Temat jaki przygotowałem to "Granice fotografii", a na spotkanie zaprosiłem również kolegów ze ZPAF: Zdzisława Orłowskiego jako kopalnię wiedzy oraz Tytusa Grodzickiego - dokumentalistę z którym zaplanowałem się przy wszystkich, konstruktywnie pokłócić. 

Aby mówić w ogóle o granicach fotografii i ich ewentualnym przekraczaniu, najpierw trzeba je sobie zdefiniować. Spotkanie rozpocząłem więc od prezentacji definicji fotografii. Na pierwszy rzut poszła Wikipedia: 

"Zbiór wielu różnych technik, których celem jest zarejestrowanie trwałego, pojedynczego obrazu za pomocą światła. Potoczne znaczenie zakłada wykorzystanie układu optycznego, choć nie jest to konieczne np. przy rayografii." 

Daleko idąca ułomność tej definicji sprawia, że nie tylko nie da się wyznaczyć sztywnych granic fotografii, ale również obcina się sporą część świata fotograficznego, który już istnieje. Jeśli bowiem fotografią ma być tylko obraz rejestrowany za pomocą światła, to nie są fotografiami poniższe obrazy: 

źródło: Wikipedia, autor: Hellerhoff
licencja CC-BY

pozostałość po supernowej, źródło: http://www.projektor.uj.edu.pl/przyszlosc-i-kosmos/wszechswiat 
licencja CC-BY

 źródło: Wikipedia, autor: brak danych, licencja CC-BY


Pierwszy z nich to oczywiście obraz uzyskany za pomocą fal Rentgena. Drugi to obraz przestrzeni po wybuchu supernowej widziany w promieniowaniu gamma. Natomiast nośnikiem obrazu w rezonansie nuklearno magnetycznym są fale radiowe. Nawet jeśli obrazy te nie są fotografiami, to chciałbym usłyszeć racjonalną odpowiedź na pytanie: z jakiego powodu mamy zawężać definicję fotografii do obrazów uzyskiwanych za pomocą fal wąskiego zakresu spektrum elektromagnetycznego zwanego światłem, skoro obrazy o takich samych cechach formalnych można uzyskać wykorzystując fale właściwie całego spektrum?

Dużo trafniejsza wydaje się definicja profesora Stefana Wojneckiego:

"Fotografia to obraz utworzony z czynników danych a priori. W takim ujęciu obraz zawierający wybrane, z góry określone wzorce kształtu i koloru, jest fotografią."

W tym miejscu pokazałem fotografy Bronisława Schlabsa:  

I choć, jak już zaznaczałem w poprzednich wpisach, profesor Wojnecki zalicza prace heliograficzne do fotografii, moją wątpliwość wzbudza to, czy jest to rzeczywiście obraz złożony z czynników danych a priori.

Zdzisław opowiedział, że w w przypadku "schlabsogramów" obraz był mechanicznie tworzony na negatywie i przenoszony później na papier fotograficzny, a więc wszystko co zostało wykonane pierwotnie automatycznie staje się czynnikiem danym a priori.

Przyznam, że nadal nie czuję się przekonany, gdyż oznaczałoby to, że każdy, nawet najbardziej fantastyczny kształt stworzony przez grafika na komputerze i reprodukowany później za pomocą wydruku, jak to się robi dziś ze zdjęciami, staje się również fotografią. Także prace wykonane za pomocą technik grafiki warsztatowej i później tylko odbite na papierze, również stawałyby się fotografiami. Pojawia się w tym kontekście też problematyka obrazu fotomorficznego, czyli zgodnie z definicją Leszka Szurkowskiego, obrazu posiadającego cechy obrazu fotograficznego, ale nią nie będącego. Co oczywiście zilustrowałem kartą z mojego "ulubionego" kalendarza z nagimi paniami: 


Jednak, fotografia posiada pewne cechy, które jesteśmy w stanie wyróżnić. Na przykład to, że zawsze dokumentuje. Tylko czy na pewno? Jest to zdanie jakie usłyszałem z ust innego związkowego kolegi - Mariusza Foreckiego i o ile jestem w stanie się zgodzić z tym, że jedną ze szczególnych cech fotografii jest to, że zawsze przedstawia ona fragment rzeczywistości, która choć przez ułamek sekundy istniał przed aparatem, innym urządzeniem bądź medium rejestrującym obraz, o tyle z tym dokumentowaniem już zgodzić się nie mogę.

Czym jest w ogóle dokument?
W moim rozumieniu jest przedstawieniem świata w możliwie niezniekształconej, bezstronnej formie.  Skoro tak, to możemy z całą stanowczością powiedzieć, że fotografia nie zawsze dokumentuje. Ciągnąc ten wątek dalej i mając na uwadze to, że rzeczywistość jest zniekształcana (na pewno obiektywizm jej widzenia) już samym faktem ukazywania zaledwie jej wycinka, a prawdę zaburzyć można choćby dobierając nieodpowiedni kąt fotografowania, pokusiłem się o ekstremalne pytanie. "Czy fotografia dokumentalna w ogóle istnieje?" Skierowałem je oczywiście do Tytusa. 

fot. Zdzisław Orłowski

Tytus wyjaśnił, że oczywiście fotografia dokumentalna istnieje, jednak żaden dokument nigdy nie jest w 100% obiektywny. Żadna fotografia nie jest i nie może być obiektywna, bo już sam proces tworzenia obrazu w aparacie, zarówno cyfrowym jak i analogowym jest wybiórczy. Aparat "widzi" o wiele więcej niż zostaje później zaprezentowane na końcowym obrazie. Ponadto widzenie wycinka rzeczywistości również uniemożliwia obiektywne ukazanie sytuacji. Zdzisław dodał jeszcze, że każda fotografia może być dokumentem w znaczeniu "dokumentowania myśli".

Nie sposób się ze Zdzisławem nie zgodzić, ale trzeba pamiętać, że cechę tę ma każda działalność artystyczna, nie tylko fotografia. Dodatkowo wchodzimy tutaj na grunt rozmowy o fotografii jako o komunikacie, co jak wyjaśniałem w poprzednim poście, delikatnie mówiąc, nie jest dla mnie rzeczą oczywistą. 



Kolejna część dotyczyła kontraktu między widzem, a fotografem. Czyli tego że oglądający zawsze spodziewa się iż na fotografii widzi fragment rzeczywistości, chyba że obraz swoim charakterem zdradza czytelne modyfikacje. Problemem w tym miejscu jest granica - moment od którego owe modyfikacje są czytelne. Dwie powyższe fotografie to dokładnie to samo zdjęcie. Pierwsze z nich znacznie "podkręcone", choć jak myślę, jego sztuczność nie będzie dla każdego czytelna. Poniżej mamy do czynienia z fotografią modyfikowaną w taki sposób, że fakt ten jest natychmiast czytelny dla widza. 

z cyklu Post Sapiens

Jesteśmy dziś bombardowani przesłodzonymi obrazami, zdjęciami wygładzonych i wyszczuplonych modelek i aktorek. Wszystko to sprawia, że ów kontrakt zaczyna zanikać. Nie wierzymy już fotografii. Studenci przytomnie zwrócili uwagę, że kłamstwa można dokonać już samym makijażem, czyli zmianą fotografowanej rzeczywistości, swego rodzaju inscenizacją. Z kolei Tytus, że przy obrazie reklamowym pewna doza modyfikacji jest tolerowana. Zgadzam się z tym, pod warunkiem że nie przekraczamy granic rzeczywistości jednocześnie próbując ją naśladować, gdyż to jest ewidentne złamanie kontraktu, wręcz oszustwo. 

 fot. Zdzisław Orłowski

fot. Zdzisław Orłowski

Konkludując chyba wszyscy na sali się zgodziliśmy, że fotografia jest pojęciem otwartym i bardzo prawdopodobne, że nie da się określić jej granic w sposób definitywny, szczególnie że żyjemy w czasach gdy medium to szybko ewoluuje. W związku z powyższym "przekraczanie granic medium" jest również pojęciem płynnym i zależy od indywidualnego pojęcia fotografii. Jak duża jest owa płynność może obrazować moja wymiana mailowa z komisją Fotoklubu RP, której wiele lat temu wysłałem poniższą pracę w zestawie z podobnymi. W odpowiedzi napisano, że to prace o "charakterze graficzno-plastycznym", a kapituła chciałaby móc odnieść się do czegoś bardziej fotograficznego. Jak się pewnie domyślacie, grzecznie podziękowałem.

więcej takich znajdziecie tutaj 

Na koniec należy zaznaczyć, że spotkanie miało charakter popularyzatorski, w żadnym wypadku nie naukowy. Jego celem było zachęcenie uczestników do własnych rozważań, a tym samym do szlifowania własnego punktu widzenia na fotografię. 

niedziela, 20 października 2019

Fotografia to nie język, czyli "co autor miał na myśli?"

Parę dni temu moja babcia obchodziła 90. urodziny. Z tej okazji został zorganizowany uroczysty obiad w restauracji, a potem wszyscy udali się do domu na kawę i ciasteczka. Jak to bywa przy takich okazjach średnia wieku osób przy stole była mniej więcej równa ilości sztucznych zębów. Pewna ciocia, która mnie parę dobrych lat nie widziała, postanowiła wypytać o mój zawód. Pytaniom nie było końca, opowiadałem więc o fotografowaniu śrubek i skarpetek, o zdjęciach pensjonatu w górach i lamp w parku o poranku. No i stało się, padło z głuchym tąpnięciem, padło słowo "artysta". Moja mama i babcia wstrzymały oddech, wujkowi zadrżała podnoszona do ust filiżanka z kawą, kot babci spadł z karnisza, czas się zatrzymał. Wziąłem głęboki wdech i poszedłem do biblioteki po stare portfolio i folder z którejś z moich wystaw, wręczyłem cioci i z uśmiechem powiedziałem, że jeśli cokolwiek, co robię jest działalnością artystyczną, to już raczej to. 

z cyklu Ciało

Zbiór emocji, jakie malowały się na twarzach osób wertujących strony albumu, był zaiste szeroki. Raz po raz wydawało się, że niektórzy są już bliscy wyartykułowania swoich myśli, ale cisza trwała. W końcu padło pytanie: "co autor miał na myśli?". No właśnie "co?".

z cyklu Mimesis

Pytanie "co autor miał na myśli?" zakłada, że fotografia, obraz jest rodzajem wypowiedzi. Zakłada, że osoba oglądająca ma zrozumieć intencje autora, odczytać ukryty w obrazie kod. Stąd już nie daleko do wniosku, że fotografia może być metodą komunikacji, rodzajem języka lub jakimś cudem swój język posiadać. Na mojej półce jest nawet książka autorstwa Davida DuChemin'a "Język fotografii". Książka słaba, nie polecam, nie tylko ze względu na tytuł. Podczas moich studiów poznałem dość zabawnie brzmiące pojęcie "wypowiedzi szczęśliwej". Jest to taka wypowiedź, która została zrozumiana przez odbiorcę, tak jak tego chciał nadawca. Wypowiedź szczęśliwa to komunikat, którego nadawca posługuje się tym samym kodem, jakim posługuje się odbiorca i w dodatku obaj interpretują ten kod w oparciu o tą samą umowę społeczną. Czy w fotografii jest to w ogóle możliwe? Posłużę się prostym przykładem wypowiedzi, która zawsze będzie szczęśliwa. 

"Pies zaszczekał" - z językowego punktu widzenia nie da się chyba tego nie zrozumieć tak jak tego chciał nadawca. Weźmy teraz fotografie, która jest równie prosta:


A jednak: widok jest piękny, czy kiczowaty? To wschód, czy zachód słońca? Jaka to pora roku? Gdzie to jest? Stopień niezrozumienia obrazu, nawet tak prostego, będzie zawsze o wiele większy ze względu na implikacje, jakie udokumentowana rzeczywistość prowokuje. Język ponadto ma cechę zwrotną. Odbiorca może natychmiast w tym samym kodzie nadać komunikat zwrotny tworząc w ten sposób komunikację. Spróbujcie pogadać z kimś przez messengera za pomocą zdjęć, a przekonacie się jak szybko "rozmowa" zejdzie na manowce. Odbiór fotografii uzależniony jest od kodu kulturowego, osobistego doświadczenia, stanu emocjonalnego, charakteru i poczucia estetyki odbiorcy. Jednym słowem tak jak nie ma dwóch takich samych fotografii, tak nie będzie też dwóch osób, które w identyczny sposób fotografie będą odbierać. Fotografia nie jest więc językiem, bo zdjęcia nie są komunikatem, a już na pewno nie będą wypowiedzią szczęśliwą. To jak je rozumiemy zależy więc nie tylko od tego co na nich jest, ale również od nas samych. Zamiast szukać więc usilnie motywów autora, może warto pomyśleć, co dana fotografia znaczy dla nas.

z cyklu Post Sapiens

Osobiście uważam i często o tym mówię, że motywy autora nie powinny być dla odbiorcy istotne. Jeśli dany obraz coś dla mnie znaczy, to nie będę się zastanawiał czy to rzeczywiście jest to, o czym myślał autor. To nie jest rebus. Stąd nigdy nie tłumaczę moich zdjęć, ale z uwagą słucham co odbiorcy mają na ich temat do powiedzenia.




Już w najbliższy wtorek nadarzy się ciekawa okazja do obejrzenia wystawy fotografii, które ani nie schlebiają widzom, nie tłumaczą się swoją wizualnością, nie próbują też udawać komunikatu. "Być może tak było" - wystawa Okręgu Wielkopolskiego ZPAF, której kuratorstwa podjął się dr Sławomir Tobis będzie miała swój wernisaż o godzinie 19:00 w galerii Starego Ratusza w Gnieźnie przy ul. Chrobrego 41. Serdecznie zapraszam, bo będzie co oglądać. 

niedziela, 6 października 2019

Praca u podstaw

Nie dalej jak wczoraj miałem okazję asystować w warsztatach z fotografii otworkowej, które prowadził prezes naszego okręgu ZPAF, Zdzisław Orłowski. Organizatorem był Miejski Ośrodek Kultury w Gnieźnie. Pierwszy raz miałem okazję oglądać takie warsztaty z boku, nie jako prowadzący i tym bardziej nie jako uczestnik, którym z resztą nigdy nie byłem. W warsztatach wzięło udział 14 osób w tym młodzież solo i w parach, osoby dorosłe i dzieci z opiekunami. Atmosfera była przyjazna, wręcz rodzinna i bardzo twórcza. Powstały zdjęcia otworkowe i mimo pogody pod psem wszyscy wychodzili uśmiechnięci, a my ze Zdzisławem mieliśmy z tego nie lada satysfakcję. 




Naszła mnie po tych zajęciach taka refleksja. My, to jest fotografowie, pracujemy twórczo, tworzymy fotografie, reportaże (nie ja akurat, ale piszę ogólnie), zestawy, wyrażamy siebie i pokazujemy innym świat. Powstają wystawy, albumy, książki fotograficzne, fotokasty. Mamy własne strony internetowe, profile na Facebooku i Instagramie, zrzeszamy się w organizacje, tworzymy instytucje kultury, uczestniczymy w konkursach i festiwalach. Ale czy my właściwie mamy własną widownię, czy robimy to dla siebie samych? Ewentualnie dla siebie na wzajem? 



Wyobrażacie sobie sytuację, że do kina chodzą tylko ludzie zawodowo związani z filmem? Albo, że do opery chodzą tylko muzycy? Co gdyby książki czytali tylko pisarze? Każda z tych dziedzin przeżyłaby chyba potężny kryzys, a może nawet nigdy by się nie rozwinęła. Dlaczego więc odbiorcami fotografii artystycznej są w przygniatającej większości ludzie związani z fotografią? Dlatego, że "wszyscy jesteśmy fotografami"? Nie, gdyż to stwierdzenie jest tak samo prawdziwe jak to, że każdy kto umie pisać jest pisarzem. Dlaczego nie mamy widowni, a zbłąkane dusze, które pomyliły wejście do kebaba z tym do galerii, wycofują się rakiem uciekając wzrokiem od tego co wisi na ścianach? 



Nie postrzegają w fotografii niczego nadzwyczajnego. Nie widzą sztuki w fotografii dokumentalnej. Nie chcą zaprzątać sobie głów trudnymi tematami poruszanymi przez fotoreporterów. Uważają, że przy odrobinie znajomości Photoshopa, każdy może być Andreasem Gurskym, choć raczej nie znają tego nazwiska. I że sztuką to jest jeleń na rykowisku z mocno przesuniętym w prawo suwaczkiem saturacji. A w ogóle to artystą fotografem może być każdy, bo przecież każdy smartfon robi "pstryk". Dodatkowo na lekcjach plastyki, w podstawówce rysowali sześciany i perspektywę i na tym się ich wiedza o działalności artystycznej kończy.



Każde z powyższych razem i osobno jest prawdziwe. Niestety. Wiedza i obycie w narodzie bardzo kuleją. Jakimś zrozumieniem ogółu cieszy się fotografia dekoracyjna i to właściwie tyle. 



Warsztaty jakie odbyły się w Gnieźnie są moim zdaniem genialnym przykładem tego, jak można nad tym problemem pracować. Podczas zajęć uczestnicy nie tylko wysłuchali arcyciekawego wykładu o początkach fotografii, ale mogli sami zobaczyć jak to się dzieje że dziurka w blaszce zrobiona szpilką tworzy obraz. W końcu sami wykonali własne aparaty, a potem wykonali i wywołali (z naszą skromną pomocą) zdjęcia. I wcale nie chodziło tu o to, żeby kogoś zarazić myślą o własnej twórczości, nie uprawialiśmy też tak częstej i irytującej autopromocji. Celem była dobra zabawa i nic więcej. Co tak na moje fotograficzne oko, całkiem nieźle się udało. 



Tak, na warsztaty przyszli ludzie zainteresowani tematem, ale do kina też idziesz na film, który chcesz obejrzeć, prawda? Co nie oznacza, że jesteś reżyserem.


Bardziej prawdopodobne, że nie jesteśmy wyjątkowi

Ostatnimi czasy, w przypływie jesiennej melancholii, w mojej głowie urodziły się pomysły na prace, których temat zgłębiam już od dobrze paru...