sobota, 20 czerwca 2015

Naturalne mocne punkty obrazu

Uffff ... na dziś skończyłem pracę. Nie zrozumcie mnie źle - bardzo ją lubię. Jednak przez ostatni tydzień praktycznie każdy dzień spędziłem przy Photoshopie, co akurat moim ulubionym fotograficznym zajęciem nie jest. Chętnie bym teraz wsiadł w auto i ruszył w towarzystwie mojego psa na poszukiwanie kojących landszaftów gminy Pobiedziska, trzasnął jedną rolkę Ilforda przedpotopowym Zenitem i po powrocie, tak dla samej przyjemności pracy w ciemni, to wszystko sobie wywołał i naświetlił na papierze równie przedpotopową Meoptą. Nie mogę tego jednak zrobić częściowo dlatego, że dziś po południu organizujemy z żoną małą imprezkę (wczoraj skończyłem 32 lata) a częściowo dlatego, że aktualnie mój mechanik wydłubuje resztki turbosprężarki z układu wydechowego mojego bolidu i poruszam się z tak zwanego buta. Postanowiłem więc wrzucić post, który obmyślałem w przerwach między użyciem łatki, stempelka i piórka.

Istnieje takie pojęcie w kompozycji jak kontrapunkt. Termin ten wywodzi się z dziedziny kompozycji muzycznej. Oznacza on tam, o ile dobrze to rozumiem, kompozycję mającą dwie linie melodyczne, które są sobie na wzajem przez muzyków przeciwstawiane. Jeśli ktoś zna się na tym i potrafi to lepiej wytłumaczyć, lub popełniłem tutaj jakiś straszny błąd, to proszę - napiszcie o tym w komentarzu. Przeszukując internety trudno jest znaleźć jakąkolwiek jednoznaczną definicję kontrapunktu w kompozycji obrazu. W źródłach drukowanych, jeśli mam być szczery, też jakoś na to nie trafiłem. Jedynie ostatnio na stronie Szeroki Kadr znalazłem parę słów na ten temat, które zdają się opisywać tylko jeden ze znanych mi aspektów problemu. (Tutaj link). Osobiście stronię od używania tego pojęcia, bo fakt tego, że jest ono tak nieokreślone sprawia, że staje się pojęciem sztucznym, używanym bardziej w celu zaimponowania odbiorcy, niż określenia konkretnego problemu. To taki mechanizm trochę jak z nadużywaniem słowa "ambiwalentny", co poza definicją słownikową oznacza też "lubię słuchać własnego głosu". Kontrapunktem w kompozycji obrazu może być rytm konkurujący z rytmem głównym, może nim być drugi mocny punkt wprowadzający równowagę do obrazu, może nim być element obrazu w kolorze przeciwstawnym w kompozycji dwubarwnej (dichromatycznej), ale może nim też być po prostu mocny punkt. I to właśnie tym ostatnim zagadnieniem chciałbym się dziś zająć. 

Generalnie mocny punkt obrazu to nic innego, jak jego obszar, który najmocniej skupia wzrok widza. Poniżej przykład.


I teraz po widowni przeszedł szum. Co to za herezja?! Mocny punkt w centrum kadru?! Przecież to element zasady trójpodziału, jak można pisać takie bzdury! Pozwólcie więc, że wytłumaczę. W fotografii kompozycja różni się od kompozycji innych dziedzin sztuki tym, że fotograf w większości przypadków ma do czynienia z już zainscenizowaną przestrzenią. Ten wcale nie odkrywczy fakt zmusza do myślenia o niej z punktu widzenia sceny zastanej. Wszelkie podziały kadru mogą być użyte w fotografii, ale najpierw musi na to pozwalać fotografowana przestrzeń. Dlaczego więc mocny punkt ma się zawsze znajdować na przecięciu mocnych linii trójpodziału? Przecież jak wynika z moich poprzednich postów, wzrok będzie skupiać chociażby element o mocnym kontraście, a nie zawsze musi on być tam, gdzie tego reguła chciała.

Są też kształty, formy, które zawsze, niezależnie od ich umiejscowienia będą ciągnęły do siebie wzrok widza. Jest to związane z mechanizmem funkcjonowania naszego mózgu. Najczęściej obserwowane kształty i formy, to te które najłatwiej będziemy rozpoznawać. Przyszła mi na myśl anegdota, którą opowiadał mi kolega grafik. Wracał on zmęczony z pracy do domu tramwajem. Warunki pogodowe chciały, że szyby pojazdu były zachlapane. Kolega więc, siedząc przy oknie wyobraził sobie, podobno tak odruchowo, stempelek z Photoshopa, którym w swojej głowie oczyścił brudną szybę. Mechanizm jest chyba podobny. Wracając do owych naturalnych mocnych punktów: czy zdarzyło Wam się kiedyś oglądać obraz abstrakcyjny i odnajdywać w nim znajome kształty? Tu gdzieś jest twarz, a tamta świetlista plama wygląda trochę jak fryzura mojej teściowej (z pozdrowieniami dla mojej teściowej oczywiście :) ) Są artyści, którzy ten mechanizm wręcz podkręcają, choćby wspominany na tym blogu już wcześniej profesor Włodzimierz Włoszkiewicz.

Parę przykładów: krzyże, okręgi, kontury postaci, dłonie, twarze, a w portrecie zdecydowanie oczy.

Tyle na dzisiaj. W następnym poście zajmiemy się wreszcie trójpodziałem.

pogodnego weekendu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardziej prawdopodobne, że nie jesteśmy wyjątkowi

Ostatnimi czasy, w przypływie jesiennej melancholii, w mojej głowie urodziły się pomysły na prace, których temat zgłębiam już od dobrze paru...