środa, 21 sierpnia 2019

Fotografikiem być, albo nie być


Artysta, rzemieślnik, artysta fotograf, artysta wizualny, fotografik a nawet artysta fotografik - kto jest kim? Czy artysta musi być uprzednio rzemieślnikiem i czy musi mieć „coś do powiedzenia”? Czym różni się fotografik od artysty fotografika? Czy fotografik to fotograf, który zna się też na grafice i czy koniecznie musi być już martwy? I kim w ogóle jest artysta wizualny?

Odlot! Pogubiliście się? Ani trochę się nie dziwię.


z cyklu Perspektywa Kosmiczna


W 2010 roku zakończyłem moje podstawowe studia, które ciągnęły się niemożebnie, bo nie byłem nazbyt pracowitym i zdolnym studentem. Odbywałem je na Wydziale Neofilologii UAM, a pracę magisterską pisałem u jednego z najlepszych językoznawców w kraju – profesora Jerzego Bańczerowskiego. Profesor budził respekt zarówno swoją wiedzą, trzeźwością umysłu, błyskotliwością jak i tym, że do wszystkich mówił podniesionym głosem. Na seminarium magisterskim postanowiłem dostosować się do tej metody komunikacji, więc obaj rozmawialiśmy ze sobą podniesionymi głosami na poważne, nie tylko językoznawcze tematy, aż gardło bolało.

W grudniu 2016 roku zostałem przyjęty do Związku Polskich Artystów Fotografików. Otrzymałem tytuł „artysty fotografika” i bez większej refleksji postanowiłem używać go w swoich biogramach, bo to w końcu tytuł. Refleksja przyszła, gdy z czasem zacząłem zauważać, że słowo fotografik używane jest na lewo i prawo w formie zamiennika słowa fotograf, tyle tylko że fotografik brzmi bardziej dumnie i poważnie. Zdarzało mi się też słyszeć stwierdzenia, że ktoś „uprawia fotografikę”, albo że „prawdziwy fotografik to taki, co łączy fotografię i grafikę”. Pod koniec zeszłego roku trafiłem natomiast na dający do myślenia artykuł Joanny Kinowskiej na jej blogu „Miejsce Fotografii” i powoli zacząłem sobie to wszystko układać.


bez tytułu

Mamy sierpień roku 2019 i w ciągu ostatnich tygodni na temat nomenklatury fotograficznej trafiłem co najmniej parę razy. Najpierw kolega Tadek, przy piwie, stwierdził, że fotografa artystę od fotografa można odróżnić tym, że ma on, w przeciwieństwie do fotografa rzemieślnika, coś do powiedzenia. Pogląd ten, choć dla mnie zrozumiały, bo sam kiedyś tak myślałem, jest raczej dość powierzchowny i w bardzo niesprawiedliwy sposób traktuje nie tylko fotografów rzemieślników, ale również sporą część uznanych artystów. Po paru dniach na Fotoblogii pojawił się artykuł pani Justyny Koczur-Czarny, w którym dowodzi ona, że artysta fotograf to stopień wyżej niż fotograf rzemieślnik. Ten iście bułhakowski sposób rozumowania nie spodobał mi się na tyle, że pokusiłem się o napisanie komentarza pod owym artykułem, co robię niezwykle rzadko.

O co tu w ogóle chodzi? Otóż w 1927 roku na światło dzienne wypłynął termin „fotografik”. Autorem tego, istniejącego tylko w języku polskim pojęcia jest Jan Bułhak, a jego motywacja to odróżnienie fotografa rzemieślnika od artysty. Tak więc w czasach Bułhaka „fotografik” to nikt inny jak „artysta fotograf”. Termin został stworzony sztucznie i był czystą zagrywką marketingową, która miała na celu powstanie elitarnego środowiska artystów. Kłopot w tym, że Bułhak był piktorialistą, a piktorializm dominującą, jeśli nie jedyną dziedziną fotografii artystycznej. Stąd Joanna Kinowska postuluje przypisanie terminu „fotografik” tylko i wyłącznie piktorialistom. Jest to o tyle ciekawe, że parę lat temu miałem niebywałą przyjemność poznać, nieżyjącego już niestety, Mieczysława Wielomskiego – założyciela i szefa organizacji o nazwie Piktorial Team. Piktorial Team zajmował się dziedziną zwaną modern lub neopiktorializmem, czyli współczesną inkarnacją piktorializmu. Jeśli więc Joanna Kinowska ma słuszność i jeśli nie ograniczać się argumentem historycznym to członkom tej organizacji również należy się określenie „fotografik”, ewentualnie „neofotografik”. Jeśli jednak chcemy użyć argumentu historycznego, to w jaki sposób ograniczyć go tylko do piktorializmu? W końcu piktorializm, fotografika i fotografia artystyczna były w owym czasie niemal synonimami, czyli posiadały wspólne pole semantyczne. Tyle tylko, że piktorializm to nurt, który miał nawet własne zasady sformułowane przez Roberta Demach'ego w 1907 roku na łamach Camera Work (przyznam, że nie udało mi się tego zweryfikować, powtarzam za stroną Pictorial Teamu), tak więc jego pole znaczeniowe miało wyraźnie zarysowane granice, co oznacza że nie mogło się powiększać. Natomiast pola znaczeniowe pojęć "fotografii artystycznej" i "fotografiki" nie miały takich ograniczeń. Gdzie i na jakich zasadach mamy więc postawić granicę w historii do której uznajemy istnienie "fotografiki", a za którą już tylko "fotografii artystycznej"? Przyznam, że całe te rozważania stawiają w ciekawym kontekście wypowiedź jednego z moich byłych kolegów, uzbrojonego w tytuł dr-a habilitowanego sztuki, który na jednej z rad Wydziału Architektury powiedział, że moje zajęcia powinny być zajęciami z fotografiki, a nie z fotografii.

Różnica między fotografem rzemieślnikiem, a artystą fotografem jest chyba dość jasna. To przecież to natchnienie, ta metafizyczna iskra i przekaz zawarty w dziele sprawia, że ktoś przestaje być rzemieślnikiem, a staje się artystą. Powszechnie wiadomo, że autor to ktoś, kto coś zrobi pod swoim nazwiskiem, twórca to ten, co tworzy, a artysta, to ten co posiada nieosiągalną dla innych metafizyczną wiedzę na każdy temat, o którym pomyśli. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że to pogląd dość powszechny i oczywiście kompletnie nieprawdziwy. W czasach, gdy nie było fotografii, nie było malarstwa abstrakcyjnego, artystą był właściwie każdy twórca, byli oczywiście artyści lepsi i gorsi, ale wątpię, żeby ktoś dywagował, czy William Turner, malując okręty i sceny marynistyczne jest natchnionym artystą czy tylko malarzem. Matejko? Sprawny malarz czy artysta? A może pojęcie „artysta” to taki sam, jak „fotografik” choć naturalnie wypływający z historii sztuki, zabieg marketingowy?


Samopodobieństwo

Warsztat artysty, wiadomo - rzecz niezbędna, bez niego żaden z artystów nie może być artystą. Logiczne więc, że Justyna Kocur-Czarny w swoim artykule na Fotoblogii słusznie dowodzi, że aby stać się artystą fotografem, trzeba uprzednio być dobrym fotografem rzemieślnikiem. Kłopot w tym, że warsztat artysty fotografa i fotografa rzemieślnika jest zupełnie inny. I nie mam na myśli tego, że rzemieślnik zna się na oświetleniu, na pamięć wykuł instrukcję obsługi aparatu, posługuje się Photoshopem i ma światłomierz w oczach, a artysta zna, dajmy na to techniki szlachetne. Warsztat artysty nie musi i raczej w większości przypadków nie jest oparty o świat materialny, to może być wiedza, wrażliwość, umiejętność unikalnego postrzegania świata, a prace artystyczne mogą, ale wcale nie muszą być dopracowanymi technicznie popisami umiejętności. Żeby to zrozumieć wystarczy wizyta w najbliższej galerii sztuki. Artystą też nie musi być ktoś, kto „ma coś do powiedzenia”. Jeśli tak jest, chciałbym poznać przekaz dzieł Jacksona Pollocka lub Francisa Bacona. A przede wszystkim, co jeśli twórca zdaje sobie sprawę z tego, że sztuka odbierana jest wielowymiarowo i indywidualnie? Jeśli jego celem jest możliwość interpretowania prac przez widzów na swój własny, indywidualny sposób, czy to jest jeszcze działalność artystyczna, czy już nie?

Język jakim się posługujemy jest lustrem odbijającym naszą codzienność. Kształtują go nasze poglądy, pragnienia, wiedza, kultura i ewolucja. Słyszeliście, że istnieje plemię Eskimosów, które w swoim języku ma paręnaście określeń na śnieg, ale ani jednego na plażę? Ten przykład pokazuje jak naturalnie w stosunku do naszych potrzeb kształtuje się język. Niezaprzeczalne jest, że pojęcie „fotografik” jest pojęciem sztucznym, osobiście myślę, że choć powstały inaczej, „artysta” również. Jednak, co widać po opisanym przeze mnie bałaganie, istnieje potrzeba rozróżnienia artysty od rzemieślnika, fotografa od artysty fotografa. Gdyby było inaczej, pojęcia te roztopiłyby się same jak zeszłoroczny, eskimoski śnieg w dobie globalnego ocieplenia. Język kształtuje się naturalnie i nie zmienimy go nakazami i zakazami stosowania pojęć, a tym bardziej sztucznym określaniem ich granic semantycznych. Próbowały tego władze PRL, jednak o "zwisie męskim prostym" mówimy dziś już tylko w kontekście żartu. I tak: do aktualnego chaosu doprowadziły właśnie takie próby. Jeśli ktoś więc chce „uprawiać fotografikę”, określać się „artystą wizualnym” czy będąc członkiem ZPAF „artystą fotografikiem” (jest to oficjalny tytuł ZPAF, w wolnym tłumaczeniu: artysta artysta fotograf lub artysta fotograf do kwadratu), to niech tak będzie. Nie dość że nie mam z tym problemu, to uważam że są okazje, gdzie użycie tego tytułu jest uzasadnione. I może lepiej pojęciom nie przeszkadzać, niech ewoluują same.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardziej prawdopodobne, że nie jesteśmy wyjątkowi

Ostatnimi czasy, w przypływie jesiennej melancholii, w mojej głowie urodziły się pomysły na prace, których temat zgłębiam już od dobrze paru...