Próbowałem parę razy. Pierwsze „sukcesy” przyszły dość szybko: finał
sekcji fotograficznej Ariano International Film Festival, II Miejsce
w kategorii „Open” na Fine Art Photography Awards, pokaz cyfrowy
w muzeum Luwru w ramach SeeMe Photo Awards, do tego jakieś
pomniejsze wyróżnienia. Najpierw była radość z bycia docenionym,
a potem jakiś taki niesmak. Do Ariano, które znajduje się na
południu Włoch nawet pojechałem. Chciałem zobaczyć wystawę i
uczestniczyć w ceremonii rozdania nagród. Wyobraźcie sobie moją
minę, gdy po 2tys. kilometrów w samochodzie zobaczyłem prace
finalistów wydrukowane na piance i powieszone w podwórzu jednej z
kamienic, na sznurku, niczym pranie. W tym samym roku dostałem
mailem dyplom i zdjęcie z tak zwanego pokazu w Luwrze. Ktoś napisał
mi na Facebooku, że się przestraszył, że przedwcześnie zmarłem,
bo wygląda to jak klepsydra.
Fine Art Photography Awards, najdłużej opierał się mojej krytyce, gdyż
nazwa konkursu brzmi dumnie, zdobyłem drugie miejsce, co mi
schlebiało, a moje prace pojawiły się tu i tam w różnych
przekazach internetowych. Jednak moją nieufność wzbudziło
podobieństwo do International Photography Awards pod kątem
oprogramowania, zasad, prezentacji jury, nawet rozkładu strony
internetowej. Pomyślałem więc, że może takich „odprysków”
IPA jest więcej? A jakże: MonoVision Photography Awards, ND Awards,
International Photography of the Year i Monochrome Awards. Zauważyłem
nawet, że Moscow International Photo Awards i Budapest
International Photo Awards używają nie tylko tego samego
oprogramowania do zarządzani stroną, ale nawet tej samej czcionki w
swoich logach. Czy to możliwe, że konkursy te służą przede
wszystkim celom zarobkowym? Dlaczego wygrywają tylko wyidealizowane,
„piękne” w ogólnym rozumieniu i często płytkie zdjęcia? Czy
to możliwe, że zwycięzcy są wybierani na podstawie określonych
marketingowo zasad działania takiej „firmy”, a nie wartości
artystycznej? Czy tworzy się dziesiątki kategorii i rozdaje nieraz
setki wyróżnień, tylko po to, żeby jak najwięcej osób, które
wpłaciły wpisowe, poczuły się usatysfakcjonowane? Do tego wpisowe
to minimum 10-20 euro! Żeby dolać oliwy do ognia niedawno trafiłem
na artykuł w temacie niektórych konkursów, który poddaje pod
wątpliwość ich uczciwość. Ponadto artykuł twierdzi, że
większość z nich łączy jedna osoba, która jak się domyślam,
całkiem nieźle na tym interesie zarabia.
To oczywiście patologiczny przykład. Kłopot jednak nie leży w
uczciwości organizatorów i szanownego jury. Kłopot leży w tym, że
z dziedziny sztuki próbuje się zrobić sport, w którym można
zdobyć medal złoty, srebrny lub brązowy. To prowadzi do
konkurencji, a jak jest konkurencja, to uczestnicy szukają metod na
zdobycie złota. Powstają więc fotografie, które stylistycznie
przypominają te nagrodzone w poprzednich edycjach, szuka się
tematów konkursowych, na które jury patrzy przychylniejszym okiem.
W architekturze to będzie czarno biała fotografia o wysokim
kontraście, w portrecie efektowny, mokry kolodion, najlepiej
prezentujący twarz znanego aktora, lub fotografia stylizowana na
malarstwo, w reportażu natomiast ujmująca za serducho historia
niepełnosprawnej dziewczynki. Wszystkie te schematy robią się aż
nadto przewidywalne.
Jest jeszcze jeden aspekt, który wyniosłem niedawno z krótkiej rozmowy z Maciejem Mańkowskim. Od pewnego momentu rozwoju artystycznego uczestnictwo w konkursach to poddawanie pod ocenę swoich prac ludziom, którzy nie koniecznie myślą tymi samymi kategoriami, lub może nawet mają mniejszą od nas wiedzę. Oznacza to, że uczestnik musi się wpasować w wizję i poglądy jury, a jeśli przedstawi pracę wykraczającą poza ten zbiór, choćby w rzeczywistości była nowatorska, genialna i głęboka artystycznie, najprawdopodobniej zostanie odrzucony. Dobry przykład to, wspominana już na tym blogu moja przygoda z kapitułą Fotoklubu RP, która fotografie nawiązujące technicznie i stylistycznie do prac Stanisława Wosia i Krzysztofa Pruszkowskiego określiła jako ciekawe, ale zbyt graficzne, a za mało ... fotograficzne. Od siebie powiem jeszcze, że nie tylko twierdzę, iż uczestnictwo w konkursach o tradycyjnej formule nie ma sensu, większość z nich, a już na pewno te wymieniane w pierwszych akapitach wpisu, jest po prostu szkodliwa dla medium fotografii.
Jest jeszcze jeden aspekt, który wyniosłem niedawno z krótkiej rozmowy z Maciejem Mańkowskim. Od pewnego momentu rozwoju artystycznego uczestnictwo w konkursach to poddawanie pod ocenę swoich prac ludziom, którzy nie koniecznie myślą tymi samymi kategoriami, lub może nawet mają mniejszą od nas wiedzę. Oznacza to, że uczestnik musi się wpasować w wizję i poglądy jury, a jeśli przedstawi pracę wykraczającą poza ten zbiór, choćby w rzeczywistości była nowatorska, genialna i głęboka artystycznie, najprawdopodobniej zostanie odrzucony. Dobry przykład to, wspominana już na tym blogu moja przygoda z kapitułą Fotoklubu RP, która fotografie nawiązujące technicznie i stylistycznie do prac Stanisława Wosia i Krzysztofa Pruszkowskiego określiła jako ciekawe, ale zbyt graficzne, a za mało ... fotograficzne. Od siebie powiem jeszcze, że nie tylko twierdzę, iż uczestnictwo w konkursach o tradycyjnej formule nie ma sensu, większość z nich, a już na pewno te wymieniane w pierwszych akapitach wpisu, jest po prostu szkodliwa dla medium fotografii.