sobota, 5 grudnia 2020

Bardziej prawdopodobne, że nie jesteśmy wyjątkowi

Ostatnimi czasy, w przypływie jesiennej melancholii, w mojej głowie urodziły się pomysły na prace, których temat zgłębiam już od dobrze paru lat. Rzecz jest trudna, bo jak w sposób wizualny przedstawić swoje dylematy dotyczące naszej, uprzywilejowanej bądź nie, pozycji we Wszechświecie.


Po paru dniach funkcjonowania tego zestawu w przestrzeni internetowej, sformułowany przeze mnie tytuł można chyba uznać za kontrowersyjny. Co najmniej parę osób napisało mi, że się z takim stwierdzeniem nie zgadza, czemu ani trochę się nie dziwię. Lubimy czuć się wyjątkowi, lubimy mieć poczucie, że jesteśmy inni lub lepsi w czymś od innych. Lubimy myśleć o sobie jako o jednostkach wybranych, mających szczęście, inne spojrzenie na świat, a ponad wszystko lubimy mieć rację. Rzadko jednak zastanawiamy się nad konsekwencjami takiego samozadowolenia, życia w bańce samopotwierdzeń, unikania poglądów sprzecznych z naszymi, bądź niewygodnych. Od poczucia wyjątkowości blisko jest do poczucia wyższości, co wobec środowiska naturalnego non stop udowadniamy. Może warto więc rozważyć postulat o naszej wyjątkowości, nie tylko jako jednostek, ale także jako gatunku małpy?



Moje rozważania zaczynają się od religii i tego w jaki sposób stawia ona człowieka na uprzywilejowanej pozycji wobec świata naturalnego, jak tłumaczy nasz sens istnienia tym, że jesteśmy wybrani i cały świat został stworzony dla nas i jak mamy nim zarządzać i korzystać z jego owoców. Naturalnym krokiem dalej jest umiejscowienie naszej planety w wyjątkowym miejscu, ze Słońcem kręcącym się dookoła niej, a gdy okazało się że jest inaczej, umiejscowienie układu słonecznego na uprzywilejowanym miejscu w galaktyce, potem we wszechświecie. A prawda jest jednak taka, że jesteśmy ziarenkiem piasku, na jednej z setek miliardów plaż.

Więc nie jesteśmy wyjątkowi?


A jednak wszystko wskazuje na to, że życie jest bardzo rzadkie. Ciągle istnieje cień szansy, że możemy być sami, choćby w naszej galaktyce. Możliwe, że złożone formy życia występują wyjątkowo rzadko, a takie które wytworzyły cywilizacje są wręcz unikalne.

Czyli jesteśmy jednak wyjątkowi?

Procentowy skład chemiczny naszych ciał pokrywa się z grubsza z najczęściej występującymi pierwiastkami we wszechświecie. Nauka uważa, wyrażając to zasadą kosmologiczną, że wszechświat jest izotropowy, czyli że gdziekolwiek spojrzymy będzie on miał ten sam skład.

Więc jednak nie jesteśmy?


Wiemy, że nasza rzeczywistość jest taka, jaką ją obserwujemy dlatego, że pozwalają na to prawa fizyki i stałe kosmologiczne. Gdyby zmienić je choć troszkę, życie nie miałoby prawa powstać. Obliczono że prawdopodobieństwo ułożenia się praw fizyki w taki sposób, aby nasz wszechświat powstał to 1:10229. Czyli 1:1 z 229. zerami. Zasada antropiczna mówi, że aby wszechświat mógł być obserwowany, musi w nim istnieć obserwator. Możliwe więc, że nasz wszechświat jest jedynym, który podlega takim rozważaniom.

Musimy więc być wyjątkowi!




Ale mogło być tak, że wszechświat nie miał innego wyboru. Może stałe kosmologiczne, z powodu którego jeszcze nie znamy, nie mogły się inaczej ułożyć. Zgodnie z teorią przedstawianą przez profesora Lawrence'a Krauss'a, wszechświat może, dzięki fluktuacjom kwantowym, powstać dosłownie z niczego, nie naruszając żadnych praw fizyki, a więc nie mogą one być losowe. Możliwe, że nowe wszechświaty powstają non-stop i możliwe że wszystkie mają takie same prawa fizyki i stałe kosmologiczne.

Czyli jednak nie?



W 1992 roku profesor Stephen Hawking rozważając paradoksy związane z podróżami w czasie, w tym najtrudniejszy chyba „paradoks dziadka” teoretycznie uzasadnił dlaczego podróże w przeszłość w skali makroskopowej są niemożliwe. Nazwał to metaforycznie „Przypuszczeniem Ochrony Chronologii”. Każda więc sekunda naszego istnienia jest wyjątkowa, jedyna, pierwsza i ostania i nigdy się nie powtórzy. Nie mamy też nawet teoretycznej możliwości jej naprawienia.

Skoro jednak nasze życie jest wyjątkowe, dlaczego z taką zajadłością niszczymy świat, który je podtrzymuje?

Cały zestaw zobaczycie tutaj: https://impurephotography.eu/it-more-likely-were-not-special



środa, 22 lipca 2020

Światy odseparowane

Trochę tego bloga ostatnio zaniedbałem, a to dlatego że byłem zajęty podkastami o fotografii oraz projektem "Światy odseparowane", czy wszystkim tym co robiłem z moimi znajomymi podczas czasu izolacji społecznej. Na początek podrzucam klip muzyczny w formie fotokastu. Uwaga! Muzyka dość młodzieżowa ;)



wtorek, 21 kwietnia 2020

"Światy równoległe" - twórczość pandemiczna

Nie za bardzo można było wychodzić z domu, więc energię kreatywną skierowałem na moje archiwum, co w połączeniu z przemyśleniami o środowisku naturalnym powstało takie coś:

https://impurephotography.eu/parallel-worlds

Poniżej film z długo wyczekiwanego spaceru po lesie, gdzie omawiam, co zrobiłem. Zapraszam:


Perspektywa kosmiczna - jak ją wykonałem?

Dziś prezentuję film, który nagrałem aby opowiedzieć Wam o cyklu "Perspektywa kosmiczna".

Cykl możecie zobaczyć tutaj: https://impurephotography.eu/cosmic-perspective

 

piątek, 6 grudnia 2019

Konkurs fotograficzny? Nie dziękuję!

Próbowałem parę razy. Pierwsze „sukcesy” przyszły dość szybko: finał sekcji fotograficznej Ariano International Film Festival, II Miejsce w kategorii „Open” na Fine Art Photography Awards, pokaz cyfrowy w muzeum Luwru w ramach SeeMe Photo Awards, do tego jakieś pomniejsze wyróżnienia. Najpierw była radość z bycia docenionym, a potem jakiś taki niesmak. Do Ariano, które znajduje się na południu Włoch nawet pojechałem. Chciałem zobaczyć wystawę i uczestniczyć w ceremonii rozdania nagród. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy po 2tys. kilometrów w samochodzie zobaczyłem prace finalistów wydrukowane na piance i powieszone w podwórzu jednej z kamienic, na sznurku, niczym pranie. W tym samym roku dostałem mailem dyplom i zdjęcie z tak zwanego pokazu w Luwrze. Ktoś napisał mi na Facebooku, że się przestraszył, że przedwcześnie zmarłem, bo wygląda to jak klepsydra.



Fine Art Photography Awards, najdłużej opierał się mojej krytyce, gdyż nazwa konkursu brzmi dumnie, zdobyłem drugie miejsce, co mi schlebiało, a moje prace pojawiły się tu i tam w różnych przekazach internetowych. Jednak moją nieufność wzbudziło podobieństwo do International Photography Awards pod kątem oprogramowania, zasad, prezentacji jury, nawet rozkładu strony internetowej. Pomyślałem więc, że może takich „odprysków” IPA jest więcej? A jakże: MonoVision Photography Awards, ND Awards, International Photography of the Year i Monochrome Awards. Zauważyłem nawet, że Moscow International Photo Awards i Budapest International Photo Awards używają nie tylko tego samego oprogramowania do zarządzani stroną, ale nawet tej samej czcionki w swoich logach. Czy to możliwe, że konkursy te służą przede wszystkim celom zarobkowym? Dlaczego wygrywają tylko wyidealizowane, „piękne” w ogólnym rozumieniu i często płytkie zdjęcia? Czy to możliwe, że zwycięzcy są wybierani na podstawie określonych marketingowo zasad działania takiej „firmy”, a nie wartości artystycznej? Czy tworzy się dziesiątki kategorii i rozdaje nieraz setki wyróżnień, tylko po to, żeby jak najwięcej osób, które wpłaciły wpisowe, poczuły się usatysfakcjonowane? Do tego wpisowe to minimum 10-20 euro! Żeby dolać oliwy do ognia niedawno trafiłem na artykuł w temacie niektórych konkursów, który poddaje pod wątpliwość ich uczciwość. Ponadto artykuł twierdzi, że większość z nich łączy jedna osoba, która jak się domyślam, całkiem nieźle na tym interesie zarabia.

Link tutaj: https://procounter.com.au/2018/03/27/photo-contests-a-cash-grab/

To oczywiście patologiczny przykład. Kłopot jednak nie leży w uczciwości organizatorów i szanownego jury. Kłopot leży w tym, że z dziedziny sztuki próbuje się zrobić sport, w którym można zdobyć medal złoty, srebrny lub brązowy. To prowadzi do konkurencji, a jak jest konkurencja, to uczestnicy szukają metod na zdobycie złota. Powstają więc fotografie, które stylistycznie przypominają te nagrodzone w poprzednich edycjach, szuka się tematów konkursowych, na które jury patrzy przychylniejszym okiem. W architekturze to będzie czarno biała fotografia o wysokim kontraście, w portrecie efektowny, mokry kolodion, najlepiej prezentujący twarz znanego aktora, lub fotografia stylizowana na malarstwo, w reportażu natomiast ujmująca za serducho historia niepełnosprawnej dziewczynki. Wszystkie te schematy robią się aż nadto przewidywalne.



Jest jeszcze jeden aspekt, który wyniosłem niedawno z krótkiej rozmowy z Maciejem Mańkowskim. Od pewnego momentu rozwoju artystycznego uczestnictwo w konkursach to poddawanie pod ocenę swoich prac ludziom, którzy nie koniecznie myślą tymi samymi kategoriami, lub może nawet mają mniejszą od nas wiedzę. Oznacza to, że uczestnik musi się wpasować w wizję i poglądy jury, a jeśli przedstawi pracę wykraczającą poza ten zbiór, choćby w rzeczywistości była nowatorska, genialna i głęboka artystycznie, najprawdopodobniej zostanie odrzucony. Dobry przykład to, wspominana już na tym blogu moja przygoda z kapitułą Fotoklubu RP, która fotografie nawiązujące technicznie i stylistycznie do prac Stanisława Wosia i Krzysztofa Pruszkowskiego określiła jako ciekawe, ale zbyt graficzne, a za mało ... fotograficzne. Od siebie powiem jeszcze, że nie tylko twierdzę, iż uczestnictwo w konkursach o tradycyjnej formule nie ma sensu, większość z nich, a już na pewno te wymieniane w pierwszych akapitach wpisu, jest po prostu szkodliwa dla medium fotografii.

piątek, 8 listopada 2019

O motywacjach słów parę

Wczoraj był dzień, na który od dawna czekałem. Nie, to nie były moje urodziny, o których nawiasem mówiąc z reguły nie pamiętam, nie było to też państwowe święto fotografii nieczystej, ani dzień przecen na pączki w pobliskiej cukierni. Wczoraj był dzień, w którym mogłem w końcu wykonać dawno zaplanowaną fotografię. Gdy minęła 22:00 ubrałem się ciepło, zgarnąłem aparat i wyruszyłem na poszukiwania ciemnego nieba. Z miejsca, w którym wykonywałem ostatnie zdjęcia nocne musiałem zrezygnować ze względu na gęstą mgłę. Po jakimś czasie, na końcu bocznej drogi, znalazłem kawałek nieba niezanieczyszczony sztucznym światłem. 

Wyłączyłem światła samochodu, rozstawiłem statyw i nagle zdałem sobie sprawę, że jestem kompletnie sam po środku niczego, oświetlony jedynie niewielką powierzchnią księżyca. Za mną rozciągało się pole wysuszonej kukurydzy, która dzięki lekkiemu wiatrowi wydawała z siebie dość niepokojące stęknięcia. Przede mną, za obniżeniem terenu, majaczył las, krzaki, a za nimi jak się domyślam były mokradła. Stękaniom kukurydzy raz po raz akompaniowały wrzaski ptaszydł. Gdzieś w oddali, pod lasem, przebiegł spory cień. Zrobiło się trochę jak u Stephena Kinga tuż przed atakiem plastikowej laleczki z piłą mechaniczną i wydłubanymi oczami. Pomyślałem, że stoję tu i mogę mieć lekkiego pietra dzięki przodkom z Afryki, którzy w podobnych sytuacjach zamiast iść z dzidą w krzaki w poszukiwaniu źródeł hałasu, wycofywali się na z góry upatrzone pozycje. Dzięki temu źródło hałasu ich nie zjadło, a geny zostały przekazane aż do mnie. Po zastanowieniu uznałem, że nie ma w okolicy źródeł hałasu, które mogłyby mnie zjeść. Zacząłem więc fotografować. Było sporo klatek z nocnym niebem i trochę malowania światłem. I gdy tak machałem latarką przed obiektywem usłyszałem "chrum". Obróciłem się i spostrzegłem, że owe "chrum" dobiega z okolic ciemnego, sporawego kształtu, którego jeszcze przed chwilą tam nie było. W dość gęstych ruchach zdjąłem aparat ze statywu i wsiadłem do auta. Poczekałem aż kształt się oddali, po czym w przypływie odwagi uznałem, że więcej zdjęć już nie potrzebuję, zabrałem statyw i udałem się w kierunku domu. 

Wszystko dlatego, że chciałem namalować latarką kreskę na tle nocnego nieba.

Tylko po co? 


Garry Winogrand podobno powiedział kiedyś, że fotografuje, żeby zobaczyć jak obiekt wygląda na zdjęciu. Ja fotografuję, żeby pozbyć się przemyśleń, ale też żeby zobaczyć, jak ich efekty wyglądają w formie wizualnej. Każda moja fotografia ma dla mnie konkretne znaczenie, bo jest efektem mojego bicia się z myślami, moich zachwytów, złości bądź stanów duchowych. Przez lata stała się ujściem na tyle mocnym, że moment decyzji o wykonaniu fotografii mogę porównać tylko z rodzajem kumulacji, wylania się czegoś z naczynia, katharsis. Spełnia dla mnie taką funkcję, jaką dla wielu spełnia religia, tyle że bez mentalnego zniewolenia.

Poza tym mamy małą premierę, bo cała praca, zatytułowana "4,9%" w formie dyptyku wygląda tak: 


miłego oglądania

Bardziej prawdopodobne, że nie jesteśmy wyjątkowi

Ostatnimi czasy, w przypływie jesiennej melancholii, w mojej głowie urodziły się pomysły na prace, których temat zgłębiam już od dobrze paru...